Wpis tyczący się pośrednio walentynek – bo będzie tym razem o uczuciu tak silnym, że w jego imię malowano, rzeźbiono, pisano wiersze, tworzono sonety i opery, nie mówiąc już o prostym odbieraniu życia tak sobie, jak i innym. Tym razem będzie o miłości. Chociaż całe pokolenia poetów miały trudności z określeniem jej odpowiednimi słowami, naukowo jednak sprawa przedstawia się dość prosto.
Wszystko, jeśli bardzo sprawę uprościmy, zamyka się w jednym słowie – fenyloetyloamina. Gdy widzimy kogoś atrakcyjnego fizycznie, spodoba nam się ton głosu, zapach, styl (wszystko to, prócz zapachu swoistych feromonów, zależne jest od kultury i w jakimś stopniu wychowania), właśnie ten neuroprzekaźnik może dojść w mózgu do władzy. Wywołuje on reakcję łańcuchową zwiększając produkcję dopaminy. Jeśli zastanawiacie się jak dopamina działa na człowieka – wystarczy wyobrazić sobie kogoś zażywającego amfetaminę, kokainę, będącego w pijackim rauszu czy uprawiającego seks. Wiele mówiący obraz, prawda? Przyspieszone tętno, spocone dłonie, niestrawność, uczucie otępienia ale i wszechogarniającej radości, braku zmartwień, relaksu lecz także miłego pobudzenia, wręcz opętania myślami o obiekcie miłości…
Nic dziwnego, że ludzie zakochani czują się tak szczęśliwi, a ci nieszczęśliwie zakochani przeżywają prawdziwe katusze, podobne do odstawienia narkotyków. Lecz nasz mózg nie może na takich wysokich obrotach pracować cały czas. Nawet jeśli zasilany jest przez nas dużymi ilościami czekolady, która ową fenyloetyloaminę zawiera, po jakimś okresie przestawia się na normalny tryb, a wręcz hamuje gwałtowne dotąd uczucia wydzielaniem endorfin. Skoro to wszystko jest takie schematyczne, można ustalić okresy trwania tychże zawirowań neurochemicznych.
Tutaj zazwyczaj zaczynają się schody – każdy z nas jest inaczej zbudowany i na każdego z nas z różną siłą działają substancje chemiczne obecne w mózgu. Śšrednio rzecz ujmując, najbardziej zakochani jesteśmy przez pierwsze 3 miesiące wspólnych schadzek. Po tym okresie poziom fenyloetyloaminy spada – tutaj uzależnione od tego związku persony zazwyczaj porzucają “osobę towarzyszącą” by szukać nowego obiektu westchnień. Po tym okresie nasz system nerwowy zaczyna powracać do pierwotnego stanu, co zajmuje mu najwyżej 4 do 8 lat. Zadajecie sobie pewnie pytanie – a później co?
Prof. Bogdan Wojciszke, w swojej książce “Psychologia miłości”, przedstawia 3 czynnikową koncepcję Roberta Sternberga. Dynamika miłości, czy jak kto woli procesu działania fenyloetyloaminy i dopaminy jest tutaj rozpisana na trzy kategorie – Intymność, Namiętność i Zaangażowanie. Jak można się domyślić, namiętność króluje w pierwszych fazach związku. Rośnie, ale także spada bardzo gwałtownie. Poczucie intymności buduje się wolniej, lecz jest bardziej stałe. Zaangażowanie w początkowej fazie jest minimalne – lecz pod koniec związku tylko ono może go podtrzymywać na życiu. Koncepcja ta wyróżnia 6 stadiów rozwoju miłosnego przywiązania:
1. Faza zakochania
Duża dawka namiętności, pozostałe składniki zaczynają kiełkować.2. Faza romantycznych początków
Wzrost intymności i namiętności powoduje zazwyczaj zdecydowanie się co do rozwoju związku i przejściu do fazy trzeciej.3. Faza związku kompletnego
Wszystkie trzy składniki miłości są na wysokim poziomie. Najczęściej podczas tej fazy dochodzi do ślubu. Okres ten jednak kończy się dość gwałtownym spadkiem namiętności i przejściem do kolejnego etapu podróży.4. Faza związku przyjacielskiego
Intymność + zaangażowanie. Taki związek może być dla człowieka bardzo udany, jeśli obie strony postarają się utrzymać równy, wysoki poziom intymności. Jeśli się to nie uda – przechodzimy na metę:5. Faza związku pustego
Związek podtrzymuje już tylko zaangażowanie – więc wspólny dom, samochód, dzieci. Osoby nie czują do siebie namiętności i nie mogą sobie zaufać, nie dzielą sekretów czy przemyśleń. Prędzej czy później dochodzimy do ostatniej fazy.6. Rozpad związku
Kolejne stadia nadchodzące po sobie dają dość depresyjny obraz miłości – może dlatego Prof. Wojciszke swoją książkę napisał po rozwodzie? Ja kocham moją dziewczynę i delektuję się naszym związkiem. Jakoś, jeśli chodzi o takie naukowe rozkręcanie miłości na części pierwsze, nie biorę tego do siebie – mam o tym wiedzę, lecz wolę to przeżywać niż nad tym kontemplować ;)
Tak czy inaczej – co dostaliście na walentynki? Bo ja, dzięki mojej lepszej połówce zostałem szczęśliwym posiadaczem tego cuda:
Wspaniała czyż nie? :>
A następnym razem będzie o orgazmie!
Wspaniała:)
Ś»eby nie było tak słodko.
Profesor Kępiński w swojej fundamentalnej książce “Schizofrenia” napisał, że jednym z nielicznych objawów schizofrenicznych w życiu normalnych ludzi jest zakochanie się.
Fenyloetyloamina przyjmowana doustnie nawet w dawkach 1600 mg jest nieaktywna, więc czekolada to marny substytut zakochania :)
Cóż począć z tymi kwasami trawiennymi ;> Ale wiesz… większa ilość może wywoływać jakieś psychowaktywacje. Co z tego, że człowiek się z przesłodzenia porzyga ;P W sumie można też pić dużo wody różanej…
1600 mg CZYSTEJ PEA nic nie robi – wiesz jaka zawartość w czekoladzie ma PEA? ;>
A tu nie chodzi tylko o kwasy żołądkowe, ale też o przejście do krwi, a potem pokonanie bariery krew-mózg.
Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kota! :D
Bio – wiem, tak właśnie tłumaczyłem ten problem mojej pani, która już chciała kupować czekoladę w sklepie ;>
A czy znasz jakieś próby indukowania PEA dożylnie?
Hoko – to jest taki dzień? ;p
Koncepcja Sternberga może fajnie wygląda, ale to raczej pobożne życzenie, a nie nadająca się do czegoś teoria. O ile PEA może wytłumaczyć pierwszy z czynników to z dwoma pozostałymi ma wspólnego raczej niewiele.
Jeśli chodzi o badanie naukowe miłości to podobała mi się bardzo na miejscu wypowiedź Nicholsona w jednym z filmów (po usłyszeniu rady na temat głupstwa które zrobił w swoim związku): Ja tonę, a ty opisujesz wodę. ;D
Gratuluję fajki. Zawsze chciałem dostać, pomimo tego, że nie palę. :D Ja w tym roku wygrałem w walentynkowej bitwie na prezenty.
Teloch: Dożylnie nic mi o tym nie wiadomo – Shulgin tego nie sprawdzał :)
dru’: Nie wiem, czy Teloch opisał dokładnie całą jego koncepcję odnośnie biochemii, ale ja czytałem, że jeżeli zwiazek przetrwa kryzys wydzielania PEA (najgorzej, jeżeli obie strony na raz go przejdą – bo wtedy trudno o próby ratowania), to rozpoczyna sie etap miłości, gdzie nie odczuwamy podniecenia/przyjemności na samą mysl o ukochanej osobie, ale wystarczy nam poczucie bliskości partnera. I nie czujemy sie wtedy jak na speedzie, ale jest nam po prostu dobrze – tak jakbys czuł się będąc małym dzieckiem w kochajacej sie rodzinie :) [Teraz nie napiszę dokładnie jakie substancje były odpowiedzialne za ten etap, ale jak tylko sobie przypomne, to napiszę.] Ta przyjemnośc ma już charakter długotrwały i nie potrzeba silnych bodźców do jej przetrwania – wystarczy mieć dobry kontakt z partnerem ;) Podobno też zahamowanie wydzielania PEA jest nam biologicznie potrzebne (ile w końcu można wytrzymać w “ciągu”?) do wydania potomstwa. Będąc na fenyloetyloaminowym haju nie bylibyśmy w stanie przenieść swojej miłości na dziecko.
W zaangażowaniu już wchodzą w grę wyższe czynności kory mózgowej – to już po prostu myślenie o wspólnej przyszłości, o zobowiązaniach itp. Zaistniała sytuacja, która w jakiś sposób nas zaangażowała, pcha nas bardziej do ciągnięcia aktywności, niż jej zaprzestania (patrz projekt wybitnie nieopłacalnego Concorda). Oczywiście w sytuacji partnerstwa wszystko to nabiera uczuciowego futerka ;)
W artykule brakuje jeszcze rozpisania tych terminów: “Intymność, Namiętność i Zaangażowanie” i byłoby funkiel cynkiel git i czacza.
“1600 mg CZYSTEJ PEA nic nie robi ” A ile zrobi? I w jakich ilościach jest wydzielana w mózgu w fazie zakochania?
@Nefiv: Ś»adna ilość przyjęta DOUSTNIE nie zrobi. Co do tego w jakich ilościach PEA jest wytwarzana w mózgu w fazie zakochania, to sam musisz gdzieś poszukać – biblioteka jakiegoś wydziału chemicznego jest dobrym miejscem na początek :)
czy ktos by mi mogl powiedzieci wytlumaczyc o co w tym chodzi i do czego to sluzy bo nie mam zielonego pojecia.
Chyba rzeczywiście w życiu lepiej miłości nie rozpatrywać na poziomie nauki (choć warto być świadomym jej działań). Po prostu jeśli chcemy mieć dobry i udany związek to trzeba trafić z partner(ką/em) – a to w sumie jak na loterii – różnie bywa. Gdy już tak(ą/iego) znajdziemy to nie możemy dopuścić w związku do monotonii. Po prostu i chyba tylko tyle.
Z kolei zawsze mnie zastanawiało co powoduje, że jednemu facetowi podoba się konkretna dziewczyna a drugiemu już nie. Jakie czynniki o tym decydują? Dzieciństwo? Geny? Jeśli to pierwsze to w jaki sposób nasz mózg był tak nauczony, że akurat ta rzecz jest dla niego piękniejsza od drugiej? Hm.
Generalnie sporą wagę przywiązujemy do twarzy; reszta ciała musi po prostu nam pasować, zaś twarz podobać – w końcu to na nią będziemy przez większość naszego związku patrzeć. W mózgu mamy zakodowany ogólny wzorzec twarzy, zapamiętujemy za to odpowiednie cechy jak: kształt, kolor, odległość od innych narządów. Za rozpoznawanie odpowiada część zakrętu wrzecionowatego w tylnej części mózgu. (Trzeba tu dodać, że wzorzec ogólny jest generalnie bardzo ścisły, dlatego my europejczycy możemy mieć problemy z rozróżnianiem twarz chińczyków i na odwrót)
Pozostaje więc odpowiedzieć czemu te cechy twarzy odpowiadają nam bardziej od innych. Ja niestety na nie nie potrafię odpowiedzieć (zbyt mała wiedza). Ale zacytuję tu książkę “Jak ucz się mózg” Manfreda Spitzer’a, która do tej dyskusji może wnieść coś nowego.
“Kampe i współpracownicy (2002) pokazywali osobom badanym w skanerze rezonansu magnetycznego zdjęcia ludzi patrzących na osoby badane albo bezpośrednio, albo z lekko odwróconą głową, albo […] patrzące w inną stronę […]. Analiza wyników nie wykazała wpływu ani atrakcyjności, ani kierunku patrzenia rozpatrywanych oddzielnie; ale pojawił się istotny efekt wzajemnego oddziaływania między obiema zmiennymi w prążkowiu brzusznym [istotnej części ludzkiego układu nagrody] ([…] który reaguje także na kokainę i muzykę). To wzajemne oddziaływanie oznacza, że: układ nagrody uaktywniał się zawsze wtedy, kiedy ładna twarz spoglądała na osobę badaną i wtedy, kiedy twarz nieatrakcyjna na osobę badaną nie patrzyła. […] Podsumujmy: część mózgowego układu dopaminergicznego nadaje znaczenie otaczającym nas rzeczom i zdarzeniom. Bodźce znaczące, interesujące, nowe i przede wszystkim niosące informacje – nieważne, jakiego rodzaju – prowadzą do jego aktywacji. […] [BARDZO WAŚ»NY FRAGMENT:] Jak wykazano niedawno na małpach, także ten układ zmienia się pod wpływem doświadczeń. […] w układzie dopaminergicznym dochodzi do zmian zależnych od tego, jak kształtuje się współżycie w tej grupie i jakie miejsce w hierarchii społecznej zajmuje dany osobnik”
Zostawiam do własnej interpretacji ;-)
Jeszcze dodam, że akurat fajnie trafiłem z komentarzem, dwa dni po walentynkach :)