Ludzie, którzy mają pieniądze, nie mają czasu. Nic dziwnego, że w każdej dziedzinie rynek stara się dopasować do tych biegających kłębków nerwów. Nie inaczej jest z rynkiem próbującej się sprzedawać psychologii, gdzie obok wyrastających jak grzyby po deszczu różnych dziwnych managerskich szkoleń wyrasta coś na kształt terapii industrialnej, gdzie wszystko ma być szybko, tanio i najlepiej bez wychodzenia z domu. Rozwijająca się technologia daje narzędzia, dzięki którym metody trącące myszką (czyt. Kozetka), można myszką, tyle, że komputerową, zastąpić. Ale czy zastąpić skutecznie?
E-Therapy to pojęcie używane od 1997 roku oznaczające w skrócie korzystanie z Internetu w procesie terapeutycznego leczenia pacjenta. Najbardziej oczywistą formą takiej pomocy są konsultacje prowadzone przez maile, komunikatory tekstowe czy też na żywo, przez skype. Jest to świetny sposób na kontakt z osobą, która ludzką psychiką zajmuje się zawodowo, świetny, by na przykład pogłębić swoją wiedzę na temat opanowywania stresu, by szukać porad u osób obiektywnie patrzących na sytuację, u osób “z zewnątrz”.
Taki rodzaj terapii oczywiście przyszedł do nas ze stanów. Joanna z Pozaschematów.pl zajmowała się swojego czasu takim sposobem rozmowy z potrzebującymi, i traktowała to właśnie jako taki pierwszy kontakt, rozpoznanie problemu, może pomoc na życiowym zakręcie. Bo mimo że z psychologiem, mimo, że terapia, to nie można tego sposobu komunikacji nazwać psychoterapią. Brakuje tutaj ważnego, emocjonalnego czynnika, fizycznej obecności. Psychoterapeuta musi widzieć daną osobę, by wyłuskiwać np. sprzeczną z podanymi przez klienta informacjami mowę ciała. Osobistego kontaktu nie udało się jak dotąd profesjonalnie zastąpić żadnym internetowym połączeniem, mimo, że można tego spróbować wideokonferencją.
Na podstawie E-terapii nie można diagnozować zaburzeń, nie może być ona drogą leczenia poważnych psychicznych schorzeń. I rzeczywiście, osoby które się tym profesjonalnie zajmują, gdy widzą, że jest z pacjentem źle, odsyłają delikwenta do psychologa/psychiatry na normalne rozpoznanie, w “realu”. Ale Internet to nie tylko gmail i gg…
W 2006 roku psychologowie z Georgia State University założyli pierwszą w Second Life grupę terapeutyczną, w której znalazło się ok. 400 osób. Wirtualne środowisko zakrzykniecie, nie wiadomo jaki był wynik terapii zakrzykniecie. Ale wczuwając się w swoją komputerową reprezentację i tak czuć te zbiorowe podbudowywanie się nawzajem. Później przyszedł czas na Online Therapy Intitute, wirtualne biuro w którym każdy zainteresowany może wzbogacić się o wiedzę jak technologia wpływa na procesy terapeutyczne. No i doszło do tego:
Matt Kratz jest osobą dotkniętą zespołem Aspergera. Ta jednostka chorobowa charakteryzuje się upośledzeniem zdolności społecznych, nierozpoznawaniem emocji, trudnością zmian, małą elastycznością myślenia. Chorzy mają problem ze zrozumieniem bądź co bądź skomplikowanych ludzkich relacji, trudno im się odnaleźć w “naszym” świecie. Matt jest pacjentem ośrodka Center of Brain Health, gdzie persona kierująca tym projektem, Sandra Chapman, uczy pacjentów interakcji właśnie w Second Life. Problemem może jednak stać się brak owej elastyczności, adaptacyjnej zdolności przystosowania wyuczonych w wirtualnym środowisku zachowań do sytuacji świata realnego. Badacze spostrzegają ten problem — dlatego ich celem jest stworzenie innego komputerowego środowiska, bardziej skupionego na emocjach, mimice twarzy, fotorealistycznego. Teraz grupy terapeutyczne odstawiają scenki — w second life wszystko idzie łatwiej, prościej, szybciej. Mimo, że takie środowisko nie jest idealne, Matt mówi, że taki trening już niejednokrotnie pomógł mu w rzeczywistym świecie.
Teraz ciekawe, czy terapeuci w Second Life przyjmują ze zdiagnozowanym uzależnieniem od Internetu ;)
Dla chcących wiedzieć więcej:
http://www.wfaa.com/sharedcontent/dws/wfaa/localnews/news8/stories/wfaa080111_lj_brady.11fb5bac.html
http://psychcentral.com/best/best3.htm
http://abcnews.go.com/Technology/OnCall/Story?id=4133184
Podoba mi się fragment reportażu, w którym uleczona kobieta komentuje na temat prawdopodobnych wątpliwości i głosów sprzeciwu – jeśli to działa, to zostawcie to w spokoju. Sam na pierwszy rzut oka mam wątpliwości, no bo przecież nie ma kontaktu bezpośredniego, czy terapeuta może “wyciągać” rzeczy z pacjentów tak samo, jak podczas fizycznej obecności? Ale jeśli to pomaga, to czemu nie stosować tego…
Może niebawem doczekamy się spowiedzi przez internet? ;)
Choć za obecnego pontyfikatu, raczej nie ma na co liczyć w tej kwestii.
Jędrzej Jakubowski – Jest jednak inny problem z tą kobietą – “jeśli działa, zostawcie to w spokoju” – może i działa, ale może ograniczać się tylko do świata wirtualnego. Nie można przez jego pryzmat postrzegać zdrowia psychicznego. Dlatego ważne jest monitorowanie postępów leczenia także w “realu”.
Ramzel – no patrz, miałem napisać o spowiedzi i zapomniałem ;) Chciałem powiedzieć, że tak jak technologia i postęp uczyniły ze spowiedzi, która była zapewne sposobem kontroli i pomocy ludziom z małych miejscowości, zwykłą szybką sprawę do załatwienia nawet przez telefon (bo przecież już telefoniczne spowiedzi były :>), tak i psychoterapia może się zmienić w jakiejś nieużyteczne monstrum.