Dożyliśmy czasów, gdy na dźwięk słowa ‘teczka’ bądź ‘lustracja’ wszyscy mają pełne portki. Politycy ze strachu, dziennikarze z radości, część Polaków z ciekawości a część ze śmiechu. Trudno do tej sprawy podchodzić neutralnie gdyż media i politycy same nakręcają koniunkturę na sensacyjność całego procesu lustracji. Ginie wiarygodność autorytetów moralnych a archiwa, poprzez odpowiednie ich wykorzystanie, stały się sposobem popełnienia politycznych morderstw doskonałych. Ten temat jest wałkowany dość intensywnie w prasie i w telewizji, więc każdy zdążył sobie już wyrobić o nim zdanie. Zdziwiło mnie jednak to, że nikt jeszcze nie skupił się na samych agentach SB. Słyszymy tylko o tych, którzy donosili na przesłuchaniach — o współpracownikach. A co z pracownikami? O agentach SB wiadomo tyle, że musieli być źli do szpiku kości. Każdy z nich miał mord wypisany na twarzy a mściwość i zdrada wyciekały z takiego każdym otworem. Mało kto zastanawia się jednak jak to z nimi było naprawdę.
Sam fakt, że ludzie Ci zbierali informacje przeciwko wrogom systemu nasuwa pogląd, że agenci byli ideologicznie ślepo zapatrzeni w komunizm, że bezkrytycznie przyjmowali przemówienia głów państwa, nie wierzyli w terror władz ZSRR i klaskali na stojąco w pierwszych szeregach zebrań KC PZPR. Co zaskakujące, bardzo duża część młodych agentów pochodziła jednak z uniwersyteckich wydziałów historycznych. O zbrodni Katyńskiej wiedzieli wszystko. Po co więc wstępowali do służb? Sytuacja w Polsce była ciężka. Po skończonych studiach historycznych nie miało się dużo możliwości na dobrą pracę. A tutaj na jakiejś prywatce kolega powiedział, że zatrudnił się jako agent i nieźle płacą. Była to pewna uproszczona forma public relation. Na takiego młodego studenta — agenta czekał cały system podwyżek, premii, bonów, który miał go przywiązać do nowego pracodawcy. Elementarną częścią takiego przywiązywania były też spotkania bardziej alkoholowe. Człowiek z poziomu wiecznie biednego studenta od razu przenosił się do pięknie ustawionego życia, gdzie granice moralnego zachowania łatwiej mogły się zacierać.
Brak totalnej wiary agentów w ustrój PRL był też widoczny na przykład w braniu udziału w uroczystościach kościelnych. Praca w SB nie przeszkadzała im uczestniczyć w komunii syna przyjaciela, być świadkiem podczas kościelnego ślubu brata czy też z rodziną iść poświęcić wielkanocny posiłek. Moim zdaniem nie zdawali sobie w ogóle sprawy z tego, że takie zachowanie jest niewybaczalne w stosunku do idei komunizmu jako takiego. Znajdując jakąś nikłą logikę w swoich czynach oddzielali swoją pracę od życia prywatnego łącząc zbieranie donosów z chodzeniem na mszę. Traktowali to jak zwykłą pracę. Tyle, że zarobki wyższe.
Część agentów traktowała jednak swoje zadanie jak swoją życiową misję. I nie piszę tutaj o misji ideologicznej. Ta grupa ludzi, posiadająca żyłkę hazardzisty, traktowała zaistniałą sytuację kraju jako grę. Mieli wyznaczonego wroga — spiskująca opozycja. Trzeba go rozpracować i rozbić. Wróg jest, rozkazy są, środki na prowadzenie iście Bondowskiej walki są… to po co tutaj ideologia? Dla nich sensem całego przedsięwzięcia była zabawa w odszukiwanie i łapanie ‘zwierzyny łownej’. Takie osoby były świetnymi agentami SB. Byliby też genialnymi opozycjonistami gdyby los zesłał ich na drugą stronę barykady.
Widać więc że agenci po prostu starali się jak mogli dopasować do wymogów zawodu. Nie byli bezkrytycznie nastawionymi komunistami, lecz ludźmi z krwi i kości, z ludzkimi problemami i dylematami, które próbowała zagłuszyć psychologiczna maszynka służb specjalnych.
Ta notka na pewno nie spowoduje, że ktoś nagle zmieni zdanie o służbach bezpieczeństwa. Może jednak spowodować, że image agenta stanie się bardziej ludzki, bardziej skomplikowany i o większej ilości odcieni szarości niż to się większości ludzi wydaje. Bo właśnie ten skomplikowany obraz jest prawdziwy. Tak jak prawdziwy jest obraz ZOMOwców, którzy odpoczywając pomiędzy akcjami na posterunkach milicji, w śmierdzącym od gazu łzawiącego ubraniu proszą o telefon “bo żona się w domu martwi”.
agenci SB, ja mysle, ze nigdy tak naprawde nie dowiemy sie co sklanialo tych ludzi do udzialu w zbrodniach, wiem jedno, prawdziwa tragedie przezywali niczego nie swiadomi przyjaciele czy znajomi sbekow, mozna ich potraktowac tak samo jak zolnierzy niemickich w czasie II wojny swiatowej, nie wszysyc z nich byli zimnymi, pozbawionymi uczuc i wyrzutow sumienia zwierzetami, ale niestety tych dobrych byla tylko mala garstka, ja nie bede osadzala i nie bede bronila, tylko czy ktokowliek z nas mialby sumienie zdradzic swoich przyjaciol ??? agenci SB i ich dylematy to jedno z tragicznych zjawisk tamtego okresu z polskiej historii, ja nasluchalam sie troche o takich ludziach i dobrych i zlych rzeczy, nie ma sensu kopac w przeszlosci, mozemy tylko nie dopuscic zeby przeszlosc zwyciezyla nad terazniejszoscia