Psychologia, neuropsychologia, mózg

Doktorze, a może by tak nie leczyć?

Bladość, osłabienie, gorączka, szpital – choroba, jako stan człowieka, nie kojarzy nam się zbyt dobrze. Gdy homeostaza organizmu zostaje zakłócona staramy się robić wszystko, by doprowadzić siebie do porządku, do normalności. Choroba zakłóca naszą typową egzystencję wzbogacając ją w zazwyczaj nieprzyjemny czynnik. Czasami jednak czynnik ten wcale nie przeszkadza, czasem pomaga, z czasem to on zaczyna określać stan “normalny”. Czy warto się wtedy leczyć?

Korzystając z wakacyjnej przerwy mam okazję nadrobić książkowe zaległości. Wśród tytułów które w końcu miałem przyjemność przeczytać znalazło się dzieło angielskiego neurologa Olivera Sacksa — Mężczyzna który pomylił swoją żonę z kapeluszem (Do materiałów tego autora odnosiłem się już wcześniej przy okazji Efektu Mozarta). Wszyscy opisywani w mężczyźnie pacjenci są bardzo interesujący, lecz przypadki dwójki z nich rzucają niesamowicie inne światło na to co jest chorobą, a co stanem normalnym. Chciałbym Wam przybliżyć postać dowcipnego Raya oraz Nataszy, bardzo młodej dziewięćdziesięciolatki.

Syndrom Tourette’a wyłaniający się z masowych mediów ma postać wykrzykiwanych spazmowo przekleństw:

Sam zespół jednak jest o wiele bardziej skomplikowany. Opisany w 1885 przez Gillesa de la Tourette’a jest nadmiarem energii nerwowej skutkującym wyzwalaniem przeróżnych tików, ruchów, krzyków, manieryzmów, bezwiednych naśladownictw, przekleństw, ale także często psotnego poczucia humoru czy zamiłowania do błazeńskich zabaw. Ogrom symptomów i ich bardzo różne nasilenie sprawiło, że wśród pierwszych kilkuset opisanych przypadków nie znalazły się dwa identyczne. Skala tego neurologicznego problemu rozciąga się od bardzo łagodnych przypadków do prawdziwie groteskowych. Ray na rzeczonej osi bliski jest drugiemu końcowi.

Od 4 roku życia co kilka sekund towarzyszyły mu silne serie tików nerwowych, zwracające ogólną uwagę i uniemożliwiające mu wykonywanie prac tak prostych dla ludzi zdrowych. Mimo tej wyraźnej życiowej przeszkody zdołał ukończyć college, miał grupę przyjaciół i kochającą żonę. Kryzys jednak dotyczył innej strony jego życia — kilkukrotnie został wyrzucany z pracy ze względu na Tourette’a. Jego kłótliwość zawsze prowadziła do zaostrzania konfliktów z innymi, a wykrzykiwane w chwilach podniecenia seksualnego niecenzuralne wyrazy uprzykrzały życie jego wybrance i rzutowały negatywnie na jego związek. Tourette jednak od tak dawna towarzyszył Rayowi, że ten zakorzenił go w swojej osobowości… i nauczył się korzystać z jego pozytywnych stron.

Weekend, zadymiony bar, zespół w kącie gra jazz. Za perkusją siedzi Ray. Nagle jego ręką szarpie nerwowy impuls, pałeczka uderza z większą siłą w talerz. Kolejne, kolejne i kolejne szybkie uderzenie. Ray w genialny sposób zaczyna swoją dziką, natchnioną Tourette’m kompozycję. Zapewne reszta zespołu stara się nie przeszkadzać i słucha z uznaniem. Improwizacje tego typu przydały się również przy grze w ping-ponga. Prócz piekielnie szybkiego refleksu wygraną przy stole zapewniały mu “nagłe, nerwowe, frywolne strzały”. Jednak jego życiowa sytuacja nijak miała się do wygranych przy stole. Dlatego zgłosił się na leczenie.
Dr. Sacks zapisał mu haloperidol, lek obniżający poziom dopaminy. Ray był bardzo podekscytowany możliwością uwolnienia się od tików i z chęcią poddał się terapii, która w jego wypadku okazała się nad wyraz skuteczna. Po tygodniu wrócił do swojego lekarza z podbitym okiem, złamanym nosem i słowami: “koniec z tym pańskim pierdolonym haldolem”.

Haloperidol podawany nawet w małych dawkach odebrał Rayowi jego nadludzki refleks — stąd krwawe spotkanie ze skrzydłem drzwi obrotowych. Jego tiki nie tyle zniknęły, co rozciągnęły się w czasie, tak, że pacjent czasami nie był zdolny do ruchu zatrzymawszy ciało w dziwacznych pozycjach. Lek uczynił z bujnego i gwałtownego impulsu nerwowego nerwową blokadę. Ray zaczął więc myśleć jak bardzo Tourette i on są ze sobą powiązani — “składam się z tików, i niczego więcej”. Tak wielka część osobowości nie może nagle zniknąć za pomocą magicznego leku nie pozostawiając ziejącej, niepokojącej pustki. Dlatego też Sacks zaproponował tygodniowe spotkania na których razem z Rayem wyobrażali sobie jego życie bez syndromu. Taka głęboka analiza swojej osoby służąca wyszukaniu cech nie naznaczonych piętnem nerwowych tików okazała się świetną terapią.

Tym razem Ray dobrze zareagował na haloperidol — tiki zniknęły całkowicie, a on mógł cieszyć się wolnością. Wygaszenie Tourette’a było jednak decyzją rzutującą na cały zespół objawów. Ray stracił swoje muzyczne natchnienie, nie bawiła go już gra w ping-ponga. Stracił trochę ze swojej ostrości myślenia, nie udzielał tak szybko ciętych i zabawnych odpowiedzi, ucierpiał jego refleks. Dokładnie przeanalizowawszy sprawę Ray podjął kolejną decyzję. Podczas dni pracy będzie brał lek — a w weekend odstawi tabletki i będzie szaleć znajdując znów dziką przyjemność tak w perkusyjnych jak i życiowych improwizacjach. Przez dwa dni w tygodniu pozwala sobie na pogodzenie się ze swoją chorobą, ze swoimi symptomami. Znalazł swoją normalność — i sposób jak nieszkodliwie chwilowo od niej uciekać.

Natasza K. miała z kolei inny problem — czuła się zbyt dobrze, zwłaszcza jak na swoje 90 lat. Zgłosiła się do dr. Sacksa ponieważ zdawała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Po swoich 88 urodzinach przeszła pewną zmianę. Jaką? “Zachwycającą! Cieszyłam się nią niezmiernie. Czułam się bardziej energiczna, ożywiona, poczułam się znów młoda. Zaczęli mi się podobać młodzi mężczyźni. Zaczęłam być, można powiedzieć, “swawolna””. I choć stan ten był zadowalający dla samej zainteresowanej, nie dało się nie zauważyć, że jest to dość dziwna sytuacja. Nieśmiała staruszka pod koniec życia staje się flirtującym dziewczęciem. Zastanawiając się nad źródłem tej euforii wpadła na rozwiązanie zagadki i w gabinecie autora książki zdiagnozowała u siebie kiłę układu nerwowego.

70 lat wcześniej była zatrudniona w burdelu. Wiele dziewczyn miało syfilis. Mąż Nataszy wyrwał ją z tego środowiska, lecz nie było jeszcze wtedy penicyliny, więc samo zakażenie zostało tylko zduszone, nie wyleczone. Badanie płynu mózgowo-rdzeniowego potwierdziło przypuszczenia pacjentki. Wtedy Natasza zdecydowała wyjawić swoje zdanie co do terapii — “Nie jestem pewna, czy chcę się z tego wyleczyć. Wiem, że to choroba, ale sprawia, że czuję się dobrze. (…) Nie chcę, żeby mi się pogorszyło, to byłoby okropne; ale nie chcę też, żeby mnie wyleczono — to byłoby tak samo niedobre. Nie żyłam w pełni, dopóki nie dopadły mnie te wijące się robaczki. Sądzi pan, że uda się to zachować, tak jak jest?”. Udało się — penicylina zabiła “robaczki”, jednak zniszczenia układu nerwowego były nieodwracalne. Natasza dalej mogła cieszyć się swoim lekkim odhamowaniem.

Ray, żeby jakoś poradzić sobie z zaistniałą sytuacją stopił symptomy Tourette’a w osobowości, stał się nimi. Lecz sam on od początku był inteligentny, życie przyjmował z humorem, miał silny charakter i realistyczne podejście do zastanej rzeczywistości. To pozwoliło mu doprowadzić do sytuacji gdzie mógł cieszyć się i wolnością od nerwowych tików i od szarej i nudnej rzeczywistości. Natasza podobnie — silna osobowość, bystrość, wiedza, ale także niesamowity dystans to cechy, które pozwoliły jej uchronić się przed błogim zanurzeniem się w kiłowym “rauszu”, który doprowadziłby do dalszej degeneracji mózgu. Wiedziała, że coś jest nie tak, miała jednak kontrolę nad sobą i pełniejszy wgląd w całą sytuację. W obu przypadkach granice normalnego stanu zaczęły się zacierać. Grunt to sobie z tą nową normalnością mądrze poradzić i szybko się w niej odnaleźć. Wtedy sami będziemy mogli odpowiednio dobrać lekarstwo.

Your subscription could not be saved. Please try again.
Pomyślnie zapisano adres! Sprawdź swoją skrzynkę!

Ostatnie artykuły

Konkurs komiksowy!

Wytężcie szare komórki, uwolnijcie skrywane pokłady twórczych możliwości, bowiem rozpoczyna się nowy konkurs Neurotyk.net!

Losowe artykuły

6 Comments

  1. febe

    Ostatnio miałam okazję przeczytać tego samego autora “Antropolog na Marsie” – także zbiór opowieści o niezwykłych przezyciach ludzi z chorobami, najogólniej mówiąc, OUN. Jeśli jeszcze nie czytałeś to polecam :D – to nowość, powinna być w empiku.

    Reply
  2. Teloch

    Mam antropologa, mam muzykofilię, tylko “przebudzeń” w sumie mi brakuje. Ale tego nigdzie nie mogę dostać, bo druk był w 1997 roku ;)

    Reply
  3. febe

    o, myślałam, że Muzykofilia wyszła po polsku! To trzeba będzie poszukać :)

    Reply
  4. Asia

    No nie!
    Ja też właśnie nadrabiam zaległości jescze z czasów studiów i właśnie kończę “Mężczyznę…”!!! Pięknie :)
    Sacks jest dla mnie rewelacyjnym przykładem humanisty, uwielbiam jego podejście do pacjentów i to, jak o tym pisze.

    Reply

Submit a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Pin It on Pinterest