Wybór miejsca zamieszkania czy przyszłej pracy to decyzje życiowe. Bardzo ważne, wymagające głębokich przemyśleń, porównań, analiz, ocen. Każdemu z nas wydaje się, że przy takich dużych sprawach dogłębnie sprawdzamy każdą z opcji i wybieramy najlepszą z możliwych. Ciekawą alternatywę proponują jednak Brett W. Pelham, Matthew C. Mirenberg oraz John T. Jones ze Stanowego Uniwersytetu Nowego Jorku w Buffalo. Według nich, znaczącą rolę przy podejmowaniu życiowych decyzji mają tak błahe argumenty jak podobieństwo wybieranej opcji do naszego imienia czy daty urodzenia.
Teoria ich autorstwa nosi miano ukrytego egotyzmu (Implicit Egotism). Opublikowane w 2002 roku badanie o charakterze statystycznym dowiodło, że istotnie ludzie charakteryzują się ciągotami do miejsc czy rzeczy, które w jakimś stopniu podobne są do kojarzonych ze sobą właściwości.
W pierwszym badaniu autorzy teorii sprawdzili za pomocą bazy danych osób zmarłych, ile osób wybiera na miejsce zamieszkania miasto, którego trzy pierwsze litery zgadzają się z początkiem imienia danej osoby. By uwidocznić różnice powstały pary imion i większych miast: Mildred—Milwaukee, Virginia—Virginia Beach, Jack—Jacksonville oraz Philip—Philadelphia. Imiona zostały uśrednione by fakt nadawania modnych nazw nie miał znaczenia statystycznego. Następnie, na przykład w przypadku kobiet, porównywano liczbę Mildred mieszkających w Milwaukee z tymi mieszkającymi w Virginia Beach i na odwrót. W każdym przypadku wynik badania potwierdzał prawdziwość teorii. Różnice statystyczne odbiegające od średniej dochodziły do ponad 120 osób, przy pojedynczym badaniu 1409 kobiet. Jak widać, miasto które dzieli z nami trzy pierwsze litery w naszym mniemaniu może być idealnym miejscem na spędzenie reszty życia. Podobne wyniki dały kolejne badania, biorące pod uwagę początek nazwiska oraz stanu w którym dana osoba żyje, początek nazwiska i miasta, czy imienia i stanu.
Mając do dyspozycji tak datę zgonu jak i urodzenia, sprawdzono następnie jak czas naszego przyjścia na świat wpływa na wybór miasta w którym żyjemy. Kolejny raz hipoteza badaczy okazała się słuszna — więcej niż by to wynikało z przypadku osób np. z dwójką w dacie urodzenia za swoją siedzibę wybiera miasto Two Harbors. Zależność ta zaistniała również w przypadku Three Oaks, Six Mile jak i w kolejnych, analogicznych przykładach.
Następnie badacze odstąpili od sprawdzania miejsca zamieszkania na rzecz wybranego życiowego zawodu. Wybrali do porównania dentystów i prawników. Internetowe listy związków obu tych profesji pozwoliły im przeprowadzić analizę opierającą się na ocenie podobieństwa imienia do danego rodzaju pracy. I tak Denise, Dena, Denice, Denna, Dennis, Denis, Denny, Denver byli poszukiwani przez badaczy jako dentyści a Laura, Lauren, Laurie, Laverne, Lawrence, Larry, Lance i Laurence jako prawnicy (ang. Lawyer). Również na tym polu wyliczona średnia wartość różniła się na korzyść autorów hipotezy.
Nazwy, które w jakiś sposób przypominają nam nas samych, budzą dobre skojarzenia, ponieważ mamy o sobie dobre mniemanie. Dlatego nieświadomie faworyzujemy opcje, które przypominają nam własne imię czy datę urodzenia. Nawet przy tak ważnych decyzjach jak wybór miejsca zamieszkania, przyszłej kariery zawodowej czy nawet, jak pokazały badania opublikowane w 2004 roku, wybór życiowego partnera.
Czytając o tej teorii oraz wnioskach z badań, nieodzownie nachodziło mnie pytanie o ludzi, którzy mają niską samoocenę. Przecież jeżeli ktoś codziennie myśli o samobójstwie i wolałby w ogóle nie przyjść na ten świat, to przypominanie mu o dacie urodzenia nie jest czymś co wywoła u niego euforyczny okrzyk radości. Z drugiej strony ocena podobieństwa zachodzi nieświadomie — a na tym polu wszystko się może wydarzyć :>
To zrób drugie badanie, gdzie równocześnie bedziesz sprawdzał samoocene badanego – i juz masz temat na pracę magisterską ;p
Telochu!
Są dwa aspekty zagadnienia.
1. pierwszy – polski. Mieszkamy tam, gdzie się urodziliśmy, jeżeli wyjeżdżamy, to do pracy lub do dużego miasta w poszukiwaniu pracy. Takie badania dobre są w Ameryce, w Polsce – nie gniewaj się – psu o budę.
2. Tego rodzaju badania mogą udowodnić wszystko. Można zaryzykować stwierdzenie, że najwięcej zwolenników makaronów jest w miastach na literę M, a najwięcej sprzątaczek, których imiona zaczynają się na K pracują w firmach, które też zaczynają się na K.
Mam nadzieję, że się nie gniewasz i się nie obrazisz za tego rodzaju krytykę. Ja nie mam czasu szukać tego w komputerze, Ty to pewnie o wiele lepiej znasz ode mnie. Pewien badacz stwierdził, że Biblia zawiera informacje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach ludzkości. To drugi udowodnił, że tą samą metodą można w Biblii znaleźć wszystkie kluby angielskie z Premier League.
Pozdrowienia
Krytyka tego typu jest zawsze mile widziana, Torlinie ;)
Statystyka ma to do siebie, że podatna jest na interpretacje. Do podanych przez Ciebie przykładów bym dodał też częste łańcuszki na gg typu “suma przeżytych przez Napoleona to 432231, podzielona przez sumę liter w zdaniu “hopsia hopsia puńcia rumcia” daje 44! Adam Mickiewicz napisał “a imię jego 44″!!!1 Cód!!!!111 Roześlij to do 11 osób a gg wprowadzi zielone słoneczko!!!2!1”.
Innymi słowy zgadzam się – interpretacja stała się królową nauk.
Jednak jeśli chodzi o przedstawione przeze mnie badanie, bardzo starali się, by o żadnym błędzie statystycznym nie było mowy. Na początku dokładnie sprawdzili dane jakie mieli do dyspozycji, uważając by żadna tendencja do imion czy znaczna przewaga liczebna jednej opcji nad drugą nie wpłynęła na wynik. Za każdym razem, prócz realnej różnicy, wyliczano prawdopodobną średnią jaka powinna wyjść, jeśli hipoteza nie byłaby słuszna.
“Można zaryzykować stwierdzenie, że najwięcej zwolenników makaronów jest w miastach na literę M”
Można, lecz teoria ta nie potwierdzi się niemal w stu procentach miast na literę M – a takie właśnie wyniki mieli amerykańscy badacze. Dodatkowo, w późniejszych badaniach udowodnili swoje racje poprzez badanie eksperymentalne, już wolne od minusów interpretacji danych statystycznych.
Nieświadomi niczego ochotnicy lepiej oceniali osobę, której dane zostały im przedstawione na papierze, na którym małymi literami w rogu widniał numer składający się z cyfr daty urodzenia badanego. Podawali oni oczywiście inny powód tej pozytywnej oceny.
Też z początku trudno mi było uwierzyć w tą teorię ;) też wszystko zwalałem na błędy statystyczne szukając tutaj jakiejś dziury. Niestety, Implict Egotism broni się sam ;)
I zgadzam się, że Polska to zły teren do takich badań. W USA ciągle świeża jest kultura częstych przeprowadzek. Dlatego ktoś, kto tam mieszka bez trudu może wybrać sobie miejsce zamieszkania i dalszego życia. W Polsce jest to niestety bardziej skomplikowane.
Zgadzam się z Tobą. Ale najbardziej Ci dziękuję za pierwszy przykład. Obśmiałem się jak norka i baki zrywałem jak świeże wiśnie. Nie znałem tego. Cudowne.
Telochu!
Zastanawiam się nad zmianą serwera blogowego. Mam już dość Interii. Znalazłem stronę http://www.xorg.pl/ i trochę sobie poczytałem. Ale xorg nie jest typowym zestawem blogów? To jest typowa strona internetowa? Weź mi coś o niej napisz.
To jest tylko strona z darmową domeną, adresem strony. Gdybym nie korzystał z xorg.pl wchodziłbyś na moją stronę z adresu: http://www.1225.dreamhosters.com/ :>
Tak czy inaczej, jeśli chcesz zmienić bloga, proponuję zrobić to tutaj. Bywający tu czasami Dru ma właśnie tam swoje gniazdko. Gdy już się przyzwyczaisz do skryptu bloga wordpress będzie można pomyśleć o Twoim własnym serwerze ;)
A przykład wymyśliłem, ale ogólna koncepcja została zachowana :P
Amerykanie mają tez chyba większą słabość do numerologii itp. Chociaz z tym makaronem to wcale nie jestem pewien, czy by się nie sprawdziło. Można by też te badania odwrócić i np. sprawdzić, czy imiona nadawane dzieciom mają związek z miejscem zamieszkania – choć to będzie znacznie bardziej podatne na błędy, gdyż będą niewątpliwie istniały związki kulturowe danego miejsca.
A na zależnościach jak z tym Napoleonem bazuje Daeniken…
Torlin: najlepiej jest u siebie, tylko że trzeba się ciut na tym znać; ale wordpress jest stosunkowo prosty.
Daeniken jest doskonałym przykładem jak interpretacją można zaślepić braki w przekazie merytorycznym :> Numerologią można udowodnić wszystko – wystarczy być dostatecznie wytrwałym w wyszukiwaniu połączeń.
A ja cenię Daenikena. To jest człowiek, który zmusił naukowców do większej aktywności. Był jednym z tych, który ściągnął wielkich profesorów z wyżyn niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika, aby w sposób prosty i zrozumiały wytłumaczyli: skąd się wzięły Linie Nazca, jak może istnieć w Indiach żelazna statua, która od tysięcy lat nie rdzewieje, skąd na mapach w Turcji z XIV wieku narysowana jest Antarktyda. On odegrał bardzo ważną rolę – MOIM ZDANIEM.
Jeśli chodzi o Daenikena to w sumie muszę zgodzić się z Torlinem – dorzuciłbym jeszcze do tego, że jego prace zainteresowały nauką (także i tą “oficjalną”) masę ludzi. Co więcej – ja nadal nie znam wyjaśnienia wielu spraw, które on poruszał. Ale to inna dyskusja.
A co do imion, to wg mnie te badania dobrze by było powtórzyć dla innych języków. No i trochę jestem przerażony – czy jako Grzegorz powinienem chcieć zostać zawodowym Grzesznikiem? (A batoników ‘Grześki’ nie lubię)
Komerski: ani chybi powinieneś zostać treserem grzechotników…
ech, jednak Polska do Ameryki ma jeszcze sporo drogi i tak np. co ma moje imie (Sylwia) do miasta w którym mieszkam (Wrocław)? NIC xD My mamy lepsze nazwy miast ;) I lepsze imiona, ot co xD
@ malotka – Nie tylko mamy lepsze imiona, ale i zdecydowanie mniej, co tu chyba ważniejsze nawet…
Tak.. Polacy jak zawsze wszystko mają lepsze, tylko nie potrafią tego wykorzystać… Mam tylko nadzieję, ze nie mówiliście poważnie :P
Malotko!
Jeżeli weźmiemy ilość liter w Twoim imieniu i pomnożymy przez szerokość geograficzną Wrocławia (51) i podzielimy przez szerokość (17), to nam się bardzo ładnie podzieli i wyjdzie 18. Ja wprawdzie nie wiem, co to oznacza, ale czuję przez skórę, że to jest epokowe odkrycie.
Nabijacie się z numerologii, a ja wam powiem, że mi się to wszystko sprawdza. Urodziłem się 26 dnia miesiąca, jeśli podzielimy to przez 2 to wychodzi 13 czyli liczba nieszczęśliwa. Natomiast końcówka mojego nr pesel to tylko wielokrotności 7 czyli liczby szczęśliwej. Pozostałe cyfry z nr pesel nie są ani szczęśliwe, ani nieszczęśliwe. I dokładnie tak jest, czasem jestem nieszczęśliwy, czasem szczęśliwy, a czasem tak jakoś po środku. Widzicie, że się zgadza?!